Dwanaście hektarów jeziora polodowcowego, położonego w dużym kompleksie leśnym. Nad brzegiem nie ma jeszcze stanowisk, nie ma żadnej infrastruktury. Populacja ryb całkowicie nie znana. Dookoła dzika przyroda i totalna cisza. Nikt tam jeszcze nie łowił karpi, a ryby nie znają kulek – odkrywamy! To jest to, co kocham najbardziej.
Minął ponad rok, od momentu jak po raz pierwszy odwiedziłem jezioro pojezierza Wałeckiego, jedno z ciekawszych wód karpiowych, gdzie miałem możliwość oddać się swojej pasji i złowić starego mieszkańca wody, karpia powyżej 19kg, jednocześnie otwierając wodę. To były niezapomniane chwile które na długo zapamiętam. Jednak już wtedy wiedziałem, że to nie będzie koniec odkrywczych wypraw tego pojezierza, za jakiś czas udam się nad kolejną leśna wodę, położoną zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej! Jezioro Studniczka, bo o nim mowa, to woda położona w niedalekiej odległości od jeziora Missisipi czyli Studnica (stara nazwa). Wody te, połączone są niewielkim ciekiem wodnym, jednak to dwa niezależne i odmienne ekosystemy. Jedyne co je wspólnie charakteryzuje, to nieco wydłużony kształt, trochę jak długa rzeka co wpłynęło na ich nazwę. Lodowiec uformował jakby wąwóz, który wypełnił się wodą. Wynikiem tych działań mamy dwa piękne zbiorniki wodne.
Wybierając się nad to jezioro, niewiele o nim wiedziałem, nie miałem zielonego pojęcia co mnie tam czeka, co skrywają wody tego zbiornika i czy w ogóle jest tam karp. Takie zapomniane zbiorniki ukryte gdzieś w lasach to perełki, jednak trzeba być świadomym, że w Polsce kłusownictwo dalej ma się całkiem dobrze, więc czym bardziej ukryty zbiornik, tym częściej może być on odwiedzany przez niechcianych gości. Obecny dzierżawca wody, także nie jest w stanie wymienić liczby pływających tam ryb, prace nad tą woda dopiero się zaczęły, co nadawało całej wyprawie jeszcze większej ekscytacji i nutki tajemnicy. Dla mnie nie ma żadnego znaczenia czy w wodzie pływają karpie olbrzymy czy też kilka karpiowych „bączków”, jeśli tego nie wiem, a populacja ryb jest mi nie znana, to jest to dla mnie wyzwanie, wyprawa badawcza i odkrywcza, to sedno mojego karpiowego życia i tak właśnie postrzegam wędkarstwo karpiowe – jako ciągłe poszukiwanie ryb, odkrywanie i badanie zbiorników, nie tylko samo ich łowienie.
Oczywiście jedna wyprawa to za mało aby ocenić co znajduje się pod wodą, ale na pewno była to wyprawa poznawcza i przygotowująca do ewentualnej dalszej penetracji.
Kilka słów o samej wodzie. Jezioro „Missi VIP” bo taką nową nazwę otrzymał ten malowniczy zbiornik, to dwunastohektarowe jezioro polodowcowe, położona w środku dużych kompleksów leśnych leżących na pojezierzu Wałeckim. Aby tam dojechać musimy pokonać ok. pięć kilometrów leśnych dróg, co czyni te wodę całkowicie odciętą od cywilizacji, nadaje niesamowity klimat, a nad samą wodą panuje całkowita cisza. Przywita Was tam dźwięk niezliczonej ilości ptactwa. Z racji tego, że spędziłem kilka dni nad tą wodą, miałem okazję trochę popływać po zbiorniku i nieco mu się przyjrzeć. Kwiecień, to miesiąc gdzie jeszcze nie udało się zlokalizować dokładnie występowanie podwodnych łąk, ale co nieco udało się wypatrzeć. Jezioro możemy podzielić na dwie części, płytszą i nieco głębszą – płytsza część to duża, rozległa zatoka gdzie głębokości sięgają ok. 1,5 metra. Dno raczej płaskie, zamulone. Zatoka ta, to doskonałe miejsce bytowania i rozmnażania ryb, wiosną będą tam wpływać i wygrzewać się karpie czy amury. Dno miejscami porośnie roślinność podwodna, dało się też zauważyć już wyrastające z dna grążele, które w pełni sezonu upiększą tę zatokę. Brzeg porasta trawa, trzciny jest bardzo mało. Brzegi tej zatoki są trudno dostępne, mamy wysokie skarpy lub podmokły i zarośnięty krzakami teren. Miejsce jest bardzo klimatyczne i dzikie, a do samej zatoki wpływa ciek wodny wypływający z jeziora Missisipi położonego obok.
Druga część wody jest nieco głębsza, ale nie są to wielkie głębokości. Znalazłem maksymalnie cztery metry. Średnia głębokość tej wody licząc zatokę to ok. 2,5 metra. Jest to więc niewielka i raczej płytka woda. Po drugiej stronie jeziora w jego głębszej części także mamy zatoczkę, nie wielką ale głębszą ok. 3-3,5 metra wody. Tutaj mamy kilka miejsc, gdzie znajdziemy dość strome stoki przybrzeżne. W obszarze jeziora leży kilka powalonych drzew do wody i kilka starych kładek wędkarskich, które są ciekawymi miejscówkami. W miejscu gdzie znalazłem największe dołki zaobserwowałem podwójne dno, echosonda wariowała a moje stukadło zapadało się w denne dziury. Dość nie typowe zjawisko. Jedno co charakteryzuje ten zbiornik to zamulenie, praktycznie nie znalazłem twardych miejsc, poza kilkoma wyjątkami, wszędzie występuje miękki muł. Momentami muł miał intensywny zapach, więc poświęcić trzeba sporo czasu na jego badanie przed położeniem zestawów. Ryby oczywiście doskonale dają sobie radę w takim środowisku i jeśli mamy 90% dna w mule, to z pewnością z takiego dna będą pobierały pokarm. Kwestią jest tyko odpowiednie dobranie frakcji i ilości zanęty, a także odpowiednich do tego rodzaju wody zestawów. Gdzieniegdzie przy brzegach zaobserwowałem spore ilości małży szczeżui a więc naturalny pokarm karpi.
Moja taktyka na tę wodę nie była skomplikowana, z racji, że nic o wodzie nie wiedziałem, a to było pierwsze podejście do tematu, to tak naprawdę wszystko mogło się sprawdzić lub odwrotnie i tylko moja obserwacja wody w trakcie zasiadki, powodowała zmiany decyzji i dostosowanie łowienia do warunków jakie tam panują. Kwiecień to trudna pora roku w północnej Polsce, nocne przymrozki dały się we znaki, w trakcie zasiadki bardzo wysokie ciśnienie też nie pomagało. Kilka dni bez kontaktu z rybą i dość martwa woda. Dopiero pod koniec sesji, jak nieco przyświeciło słońce widać było ruch na wodzie, drobnica zaczynała buszować, przyroda dopiero budziła się. Przez pierwsze dni zasiadki nawet nie było owadów, wszystko jeszcze jakby uśpione, być może moja wizyta było trochę za wcześnie, a być może właśnie tak miało być. Moje zestawy powędrowały w zupełnie odrębne miejsca, tak aby mieć możliwość obłowienia dużej ilości wody, sprawdzenia gdzie może być ryba. W takich wodach możemy się spodziewać wszystkiego, dlatego zawsze staram się szukać ryb w nieznanej mi wodzie, na różnych głębokościach o różnym dnie, czasem łamiąc przy tym podstawowe zasady. Nęcenie na zasadzie mało, często i drobno, niż dużo na raz. W wodzie gdzie karpie nie bardzo znają karpiową kuchnię, zasypywanie kilogramami towaru naszego miejsca, może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Ryby tutaj żerują naturalnie, w swoich miejscach na swoich trasach, iż żerowiska są naturalne, nie są jeszcze przyzwyczajone do naszych kulek czy pelletów, zanętę dawkujemy raczej ostrożnie z uwzględnieniem pory roku i temperatury wody, która w tym czasie miała zaledwie 9 stopni. Ostatecznie doczekałem się kontaktu z rybą, był to niewielki karp, który pokusił się na małą kuleczkę postawioną na zestawie Ronni’ Rig. Radość przy holu ogromna, tym bardziej, że hol odbywał się z pontonu, ponieważ pod brzegiem miałem kilka zwalonych drzew, co uniemożliwiało podebranie. Trafił się też przyłów w postaci dorodnego leszcze, który nie wiedząc jak zapiął się idealnie na dużej wielkości bałwanka z dwóch kulek tonących. I to było wszystko co tym razem dany mi było złowić, Missi VIP była nieposkromiona.
Kilka dni spędzonych nad tym klimatycznym zbiornikiem to był niesamowity odpoczynek, odkrywanie wody to była niesamowita przygoda a dzikość tego miejsca rekompensuje ewentualne niepowodzenia. I choć jedziemy nad wodę z zamiarem łowienia ryb, co jest oczywistym celem, to jednak w tej wyprawie nie chodzi o same karpie, tutaj miałem niepowtarzalną okazję zapoznać się z zupełnie nową, nie odkryta wodą, poczuć klimat dzikiego naturalnego jeziora polodowcowego i co nieco je odkryć. Wypracowanie choć jednego brania nad takim zbiornikiem, to sukces jaki pozostaje w pamięci na długo. Celowo w tym artykule nie opisują Wam dokładnie co macie zrobić lub czego macie nie robić, aby złowić tam karpia, nie kuszę się o napisanie dokładnego poradnika i pokazanie palcem gdzie położyć zestaw i szybko złowić rybę, aby jeszcze szybciej wrzucić jej fotkę na instagram, moim zdaniem taki sposób przekazywania wiedzy zabija prawdziwe wędkarstwo karpiowe. Wpis ten ma tylko przybliżyć Wam obraz tej nowej wody, resztę musicie zrobić sami, co z pewnością wielu z Was doceni. Mam też głęboką nadzieję, że woda ta zostanie po otwarciu w takim stanie jak jest, a samo jej odkrywanie, będzie dla każdego wytrawnego poszukiwacza karpi wielką przygodą. Koneser karpiowej sztuki, doceni możliwości jakie daje nam właśnie tego typu łowisko – nie zbadane, z niepoliczoną populacją ryb, bez mapek, numerków i instruktażu gdzie położyć zestaw. Każdy sam odkryje to, co będzie chciał, każdy będzie miał możliwość realizowania się na dużym obszarze wody, bez ścisku i z przyjemnością obcowania z dziką przyrodą w totalnej ciszy. Oby takich łowisk powstawało jak najwięcej, takie miejsca będą doceniane przez to grono karpiarzy, którzy preferują powrót do tego, co niegdyś było dla nas codziennością – wyzwanie!
teskt i foto: Przemysław Pająk